wywiad z krzysztofem kolumbem

Urodziny Piasków już za nami. Mamy nadzieję, że bawiliście się świetnie! Dziś przedstawiamy wam rozmowę z Krzysztofem Skibą, którą odbyliśmy po koncercie gru KNRK INDEX | 432 followers on LinkedIn. Capital Market Students Association INDEX | Since 1999 INDEX draws together students with a passion for the capital market, finance and macroeconomics in the broad sense. Osoby oferujące Krzysztofowi pomoc prawną, są proszone o kontakt mailowy: krzysztofgor33@gmail.com Krzysztof w ostatniej chwili chciał by usunąć zdjęcie, kt W dzisiejszym filmie mamy przyjemność zaprosić Was na wywiad, którego udzielił nam prof. zw. dr hab.med.Krzysztof SIMON. Zadaliśmy Panu Profesorowi kilka pyt Vikingové tam dopluli 500 let před Kolumbem. 17. října 2010. Kryštof Kolumbus dorazil k břehům dnešní Ameriky 12. října 1492, ale nestal se prvním Evropanem, který vstoupil na její půdu. První byl Leif Eriksson už v roce 1000. nonton film mangkujiwo 2 full movie lk21. Bohater książki Emila Marata to "w jednej trzeciej" pierwowzór postaci "Kolumba" z powieści Romana Bratnego Niedoszła autorka biografii Krzysztofa Sobieszczańskiego uważała go za postać "prawdziwą i nieprawdziwą" Epizod kryminalny przed wojną i niejasne interesy po wojnie, bohaterstwo w konspiracji – Marat opisuje realnego "Kolumba" jako postać powikłaną i wewnętrznie rozbitą Autor biografii Sobieszczańskiego i wywiadu-rzeki ze Stanisławem Likiernikiem zauważa, że z tych dwóch legend polskiego podziemia jedna pochodziła od pruskiej szlachty, a druga miała korzenie żydowskie Krzysztof Sobieszczański (1943 - 1944) Mateusz Zimmerman: Z historią "Kolumba" jest ten problem, że fikcja nieuchronnie splata się z realnością. Możemy wyjść od małego remanentu historyczno-literackiego, żeby czytelnik się w tym nie pogubił? Emil Marat: Zacznijmy od powieści "Kolumbowie. Rocznik 20". Roman Bratny napisał ją w latach 50., dla pokolenia naszych rodziców była kultowa. Śmiem zresztą twierdzić, że broni się dziś – może bez paru propagandowych fragmentów – doskonale, lepiej nawet niż 20-30 lat temu. Pierwsze dwa tomy: "Śmierć po raz pierwszy" i "Śmierć po raz drugi", opowiadają o losach pokolenia Kolumbów w czasie wojny i okupacji. Trzeci: "Życie" – to już wydarzenia powojenne. Te dwa tomy "okupacyjne" oparte są głównie na doświadczeniach konspiracyjnych Stanisława Likiernika, który był żołnierzem żoliborskiego Kedywu. On i Bratny znali się od kołyski i wychowywali razem – ojcowie byli rotmistrzami kawalerii w jednym pułku w Garwolinie. Trzeci tom opiera się na losach powojennych Krzysztofa Sobieszczańskiego – czyli bohatera mojej książki. Był on przyjacielem Likiernika z oddziału Kolegium A Kedywu. To on był "Kolumbem" – taki miał przydomek, a potem: pseudonim konspiracyjny. Można więc powiedzieć, że książkowy bohater o tym pseudonimie to w dwóch trzecich Likiernik, a w jednej trzeciej Sobieszczański. "Czy przedziwna, prawdziwa i nie-prawdziwa postać da się opisać?" – zanotowała już w XXI wieku Danuta Mancewicz. Znała Sobieszczańskiego, chciała o nim napisać książkę. Jej się nie udało, panu tak – zmagał się pan z podobnym pytaniem? Danuta Mancewicz, której zapiski szczęśliwie mogłem przeczytać, nie tylko znała "Kolumba", ale jako nastoletnia łączniczka AK była w nim zakochana. Wiele razy rozmawiała też na jego temat po wojnie ze "Stachem" – Likiernik spotykał Sobieszczańskiego jeszcze pod koniec lat 40., ostatni raz na kilka miesięcy przed jego zaginięciem. Ale nie lubił zbyt wiele o nim mówić. Inni koledzy, którzy przetrwali okupację – podobnie, choć oni raczej dlatego, że musieliby mówić o Sobieszczańskim nie najlepiej. Uważali za niehonorowe, że zostawił w Polsce żonę i dzieci i dopuścił się bigamii. Wspólnie z Michałem Wójcikiem wydał pan "Made in Poland" – wywiad-rzekę ze Stanisławem Likiernikiem. Czy wobec tego "Sen Kolumba" należy traktować jako dopełnienie czegoś w rodzaju dyptyku? Już w czasie prac nad "Made in Poland" wiedziałem, że biografia Sobieszczańskiego jest niezwykle tajemnicza, ale nie planowałem napisać o nim książki. Z czasem do mnie docierało, że to postać tak zagadkowa, trudno uchwytna, że aż… warta opisania. Dla reporterów czy w ogóle ludzi parających się pisaniem takie "misje samobójcze" często bywają kuszące. Jakieś "rusztowanie" dla tej opowieści zapewnił mi Stanisław Likiernik. Znałem też kilka wersji opowieści o tym, jak Sobieszczański przed wojną ukradł jacht – on sam mówił na ten temat coś innego różnym osobom. Wiedziałem, że żyją jego dzieci – te w Polsce i te we Francji. Nie wiedziałem za to, skąd Bratny wiedział o powojennych losach "Kolumba", bo Likiernik opowiedział mu na początku lat 50. tylko ich fragmenty. Zagadka się wyjaśniła, kiedy przeczytałem nieco zapomniane opowiadania Tomasza Domaniewskiego. Domaniewski był pisarzem i dziennikarzem, głównie sportowym – najistotniejsze jednak, że miał też epizod w podziemiu, a po wojnie przez kilkanaście miesięcy towarzyszył Sobieszczańskiemu. To w jego opowiadaniu z 1947 roku – a więc dekadę przed powieścią Bratnego – po raz pierwszy pojawia się "na piśmie" pseudonim "Kolumb". No właśnie – skąd on się w ogóle wziął? Na pewno nazwano go tak już parę lat przed wojną. Matka Krzysztofa zwracała się do niego w ten sposób w listach, nawiązując do jego pasji żeglarskiej. Wydaje mi się prawdopodobne, że ukuł ten pseudonim Bolesław Romanowski – wówczas młody oficer marynarki, potem legendarny dowódca okrętów podwodnych. Foto: Materiały prasowe Krzysztof Sobieszczański z matką. r. Z Krzysztofem zetknął go przypadek – został dla niego "wujem Romanowskim" po tym, jak ożenił się z jego bliską kuzynką. To on opowiadał Krzysztofowi o szkole morskiej czy rejsie przez Atlantyk na żaglowcu. Sobieszczański budował już w tamtym czasie swoje żaglówki, jedną z nich odbył z przyjacielem pierwszy rejs Wisłą do Gdyni. Opowieści wuja musiały potężnie działać na jego wyobraźnię. Może ulegam wrażeniu, ale właściwie już początek tej opowieści zapowiada, że bohater "szczęścia w domu nie znajdzie, bo go nie będzie na morzu". Z tych fragmentów młodzieńczego dziennika Krzysztofa, które dostałem od jego syna Tomasza, można wyczytać jakiś jaskółczy niepokój – nosił go chyba w sobie więcej niż zwykle noszą młodzi ludzie. Nienasycenie podróżą, przestrzenią, chęcią zmiany, pędem nie wiadomo dokąd. W takim marzycielstwie było coś z przekleństwa – dla marzyciela nie ma przecież czegoś takiego jak spełnienie. Sądzę, że "Kolumb" nosił w sobie ten konflikt od dzieciństwa. W mojej opowieści akcenty współczesne wydają mi się nie mniej interesujące niż historyczne. Jeden z nich to losy wspomnianego Tomasza Sobieszczańskiego, który został kapitanem żeglugi wielkiej, pływał na krańce świata. Nieco niezamierzenie poszedł w ślady ojca, którego nigdy nie poznał – on i jego starsza siostra Elżbieta urodzili się podczas wojny. Oboje próbowali po latach odbudowywać sobie wizerunek ojca – jedno i drugie niewiele wiedziało, każde doszło do nieco innych wniosków. Ta rekonstrukcja daje do myślenia, kiedy się zastanawiam nad wpływem wojny nie na mityczną i podatną na mity "pamięć zbiorową", tylko na indywidualne losy i uczucia, a także tajemnicze, niemal magiczne zbiegi życiowych okoliczności. Z jednej strony Krzysztof doceniał dom, kochał matkę i żonę, opiekował się dziećmi. Z drugiej – ciągle pchał się w kłopoty, "pojawiał się i znikał". Ciekawe jest to rozdarcie. Bez wątpienia był wewnętrznie rozbity, powikłany. Nie chcę się bawić w psychoanalizę ani nie mam poczucia, że znam odpowiedzi na wszystkie pytania o mojego bohatera – natomiast tę sprzeczność próbuję odczytywać na tle twórczości Conrada. A więc: "Kolumb" miał poczucie odpowiedzialności, to się silnie łączyło z conradowskim wyobrażeniem męskości. Miał fundament moralny, chęć bycia człowiekiem przyzwoitym. To było bardzo trudne do pogodzenia z "gonitwą za horyzontem", bez której nie umiał się obejść – dostrzegał tę sprzeczność i ona go bolała, być może też przeczuwał, że wiedzie go do jakiegoś tragicznego końca. Przy tym wszystkim w czasach konspiracyjnych zachowywał się wobec przyjaciół bezwzględnie lojalnie. Wybitni przełożeni – Józef Rybicki czy Stanisław Sosabowski-"Stasinek" – nie mogli się go nachwalić. Likiernik mówił, że "Kolumb" bił się świetnie, "Danusia" – że w najgorszych momentach można było na nim polegać jak na Zawiszy. Zaczyna pan opowieść o jego konspiracyjnej "karierze" od spektakularnego zamachu na Hansa Schmalza, nazywanego Panienką. "Kolumb" był etatowym żołnierzem żoliborskiego Kedywu i tym samym był na każde wezwanie dowódców. Brał udział w większości akcji, które przeprowadziło Kolegium A – czyli komórka, do której należał. Było tego sporo: wysadzanie pociągów, zdobywanie samochodów, ataki na posterunki, niszczenie magazynów. Często też uczestniczył w wykonywaniu wyroków śmierci, które państwo podziemne wydawało na konfidentów czy szczególnie "zasłużonych" funkcjonariuszy okupacyjnego aparatu. Właśnie do tych ostatnich zaliczał się "Panienka", który jako przełożony posterunku Bahnschutzu na Dworcu Zachodnim osobiście zamordował i torturował dziesiątki ludzi. Zamach na niego był jeśli nie najważniejszą, to na pewno najgłośniejszą akcją żoliborskiej grupy Kolegium A. Sobieszczański, tak jak w kilku wcześniejszych przypadkach, odegrał tu swoją "rolę" w mundurze niemieckiego oficera – co było tym łatwiejsze, że doskonale mówił po niemiecku. To on jako pierwszy strzelił wtedy do Schmalza, raniąc go poważnie – zabiłby go, gdyby po jednym strzale nie zaciął się pistolet maszynowy. "Kolumb" idzie do powstania – z nadzieją na sukces czy ze świadomością, że klęska jest nieuchronna? "Stach", na którego relacji polegam tu w pierwszej kolejności, przekonywał mnie, że od początku byli świadomi, że to nie miało szans powodzenia. "Stasinek" Sosabowski we wspomnieniu, które przywołuję w książce – fakt, że spisanym po latach – twierdzi, że kiedy 1 sierpnia przeczytał świstek papieru z rozkazem, który przyniosła mu łączniczka, czuł się jak skazany na śmierć. Co gorsza: wiedział, że będzie musiał poprowadzić na śmierć swoich przyjaciół. Inne wspomnienia ma Stanisław Aronson-"Rysiek" – teraz już ostatni żyjący żołnierz Kolegium A. Mówi, że oni naprawdę wierzyli w „trzy dni walki” i zwycięski finał powstania. Pamięć przeciwko pamięci. Moim zdaniem "Kolumb" i jego bliscy przyjaciele musieli wiedzieć, że to będzie jatka i że powstanie nie może się dobrze skończyć. Choć on był od większości tych chłopaków i dziewczyn z Żoliborza o parę lat starszy – urodził się w 1916 roku – to jednak wszystko to były rozumne dzieciaki z inteligenckich, często oficerskich domów. Do tego większość już do tego czasu uczestniczyła w akcjach zbrojnych: strzelali i do nich strzelano, widzieli rannych i zabitych – przyjaciół i wrogów. Nie było w nich tego nieco zaślepiającego przekonania, że teraz wreszcie będzie można dołożyć Niemcom, choćby trzeba było "broń zdobyć na wrogu", jak to ujął delegat rządu Jan Stanisław Jankowski. Skądinąd grupa z Żoliborza była chyba jedną z najlepiej uzbrojonych w powstaniu. Zanim zdobędą w godzinie "W" magazyny na Stawkach, "Kolumb" jest w rozterce. Konflikt dwóch odpowiedzialności – tak bym to nazwał. W przededniu powstania wie, że będzie musiał zostawić na Bielanach matkę, żonę i dzieci. Rozważa, czy nie powinien wywieźć ich z miasta, ale do tego musiałby użyć samochodu oddziału – a to przecież nią jego koledzy mieli się dostać z placu Wilsona na Muranów. No i musiałby zostawić oddział, a to oznaczałoby dezercję. Zostaje. Przeżyje powstanie. Żony i dzieci nie zobaczy już nigdy. Foto: Materiały prasowe "Kolumb" z zona Stacha. Rok 1949 "Miał zawsze straszne szczęście. Oprócz tego ostatniego razu" – mówi o nim "Stach" Likiernik. Historia "Kolumba", oprócz rysu romantyczno-tragicznego, to też jest zbiór szczęśliwych zrządzeń losu. Być może już w 1939 roku życie ocaliło mu to, że z więzienia w Wolnym Mieście Gdańsku przeniesiono go do Sztumu? Nie wiadomo, jak Niemcy potraktowaliby polskiego dezertera, skoro kilkaset osób z więzienia w Gdańsku posłali potem do obozu w Sztutowie i na rozstrzelanie. Tak czy inaczej Sobieszczański po wyjściu z więzienia jakby nie zauważył, że trwa okupacja – po szczegóły odsyłam do książki. Po paru tygodniach trafił do Auschwitz. Miał szczęście, bo pracował pod dachem, w stolarni. "Stachowi" opowiadał potem, że w obozie zrobił dla esesmanów „na boku” parę łódek, którymi mogli pływać po Sole. Wyszedł po kilkunastu miesiącach – z przerzedzonymi włosami, zgarbiony, bez paru zębów, ale żywy. Prawdopodobnie wstawiła się za nim matka, powołując się na przodków rodziny, von Biebersteinów, którym blisko było do Hohenzollernów. To mogło zrobić na Niemcach wrażenie. W tamtym okresie z Auschwitz zwalniano nielicznych. Po wyjściu nie meldował się regularnie na Gestapo, więc Niemcy przyszli po niego do domu – nie zastali go. Ukrywał się. Potem w powstaniu był dwa razy ranny, z czego raz poważnie, ale zdołał przejść kanałami do Śródmieścia. Za każdym razem: łut szczęścia, ale takiego, któremu "Kolumb" umiał pomóc. To przez te zbiegi okoliczności nawet po 60 latach mógł się wydawać Danucie Mancewicz postacią „prawdziwą i nieprawdziwą” jednocześnie. Przed pańską książką można było opisać wiele zwrotów w życiu Sobieszczańskiego formułą, która pojawia się w wikipedycznej notce o nim: "w niewyjaśnionych okolicznościach". Co w jego biografii nadal pozostaje białą plamą? Niezależnie od wybitnej roli, jaką odegrał w konspiracji, ciągle tajemnicze wydają się okoliczności, w jakich do niej dołączył. "Rysiek" Aronson, z którym o tym rozmawiałem, do dziś ma wątpliwości: jak Kedyw w ogóle mógł tego faceta przyjąć? Te wątpliwości z ówczesnego punktu widzenia wydają się racjonalne, przecież Sobieszczański miał za sobą dezercję z Marynarki Wojennej i epizod kryminalny. Dlaczego mu zaufano? Nie chcę zdradzać wszystkich hipotez, które rozwijam w książce, ale zwracam uwagę, że Sobieszczański trafił do stolarni w Auschwitz akurat wtedy, kiedy pracował tam więzień Tomasz Serafiński. Czyli: zakonspirowany rotmistrz Witold Pilecki, który próbował organizować obozowy ruch oporu. Pilecki nie wspominał o tym w raportach, ale nie wierzę, że nie zwrócił uwagi na młodego, zaradnego człowieka, który mówił bardzo dobrze po niemiecku. A co udało się odtworzyć? Sporo pasujących do siebie puzzli – także tych, które pozwalają zobaczyć koniec tej opowieści. Lektura włoskich archiwaliów pozwoliła mi zrekonstruować okoliczności wypadku w Zatoce Liguryjskiej, w którym Sobieszczański zaginął. Albo raczej: przebieg śledztwa i to, co miał do powiedzenia towarzysz Krzysztofa i jedyny świadek Wiesław Grotowski. Trudno zresztą zakładać, że to prawdziwe nazwisko – Sobieszczański też przecież posługiwał się już wtedy innymi personaliami: Cristoph Steen. Stawiam w książce hipotezę, kim "Grotowski" rzeczywiście był. Wiadomo, że łączyły go z Krzysztofem jakieś niejasne interesy. W jego zeznaniach po wypadku pojawiają się niespójności, a ciała Sobieszczańskiego nigdy nie odnaleziono. Zatem formuła "w niewyjaśnionych okolicznościach" wobec niektórych pytań pozostaje jedyną właściwą. Foto: Materiały prasowe Krzysztof Sobieszczański z Sylwkiem. Gdynia, 1936 r. Serial "Kolumbowie" był adaptacją powieści Bratnego i powstał prawie pół wieku temu – przyszło panu do głowy, że losy niefikcyjnego Sobieszczańskiego zasługują na współczesną filmową opowieść? Cierpliwie zaczekam na telefon od Netflixa [śmiech]. Mówiąc poważnie: to rzeczywiście bardzo ciekawa historia, warta przeniesienia na ekran, a jednocześnie trudna do zekranizowania, bo przecież musiałaby pokazywać świat trzech epok: XX-lecia międzywojennego, okupacji i powojnia. Już na pierwszy rzut oka wydaje się, że to wysokobudżetowe przedsięwzięcie. Warto dodać, że serial Janusza Morgensterna zniósł próbę czasu. Oglądałem go na DVD ze "Stachem" Likiernikiem. Umarł wiosną tego roku. Zdążył się zapoznać z pańską książką o "Kolumbie"? Byłem u niego we Francji jeszcze w lutym, podczas ferii zimowych. Mieszkałem wtedy u niego, całymi wieczorami czytaliśmy sobie maszynopis. "Made in Poland" i "Sen Kolumba" to obrazy dwóch ikonicznych przedstawicieli pokolenia. Jest coś w tych prawdziwych Kolumbach, co nam umyka? Zwykliśmy o nich myśleć jak o pierwszym pokoleniu urodzonym w wolnej Polsce i przez to jakby z założenia gotowym, by składać ofiarę z życia na ołtarzu ojczyzny. A ja sądzę, że wolność i niepodległość Rzeczypospolitej to nie były dla nich wartości same w sobie, wyznaczające koniec ich horyzontów. Raczej spodziewali się, że przyjdzie im żyć w kraju, którego byt będzie gwarancją ich osobistej wolności, swobody realizacji różnych życiowych planów, marzeń i celów. Wojna była tragedią także dlatego, że te różnorodne plany zdemolowała. Zmusiła ich do stanięcia w szeregu, zredukowała ich aktywność do wzorca znanego, ale niekoniecznie gorliwie podzielanego. Jeden chciał być inżynierem, drugi lekarzem, trzeci chciał opłynąć świat – te marzenia były bardzo odległe od patriotyczno-militarnego paradygmatu i sądzę, że nie powinniśmy o tym zapominać. I jeszcze jedna okoliczność. Rozmawiamy o dwóch ludziach, którzy są patriotycznymi ikonami, legendami polskiego podziemia. Jeden pochodził, jak już wspomniałem, od pruskiej szlachty, a rodzina drugiego – mam na myśli "Stacha" – miała korzenie żydowskie. Mnie się to wydaje przede wszystkim ciekawe, godne odnotowania i refleksji – ale są ludzie, którzy na poważnie posługują się określeniem "prawdziwy Polak" i podejrzewam, że ich taka wiedza rozdrażni lub zaniepokoi. Zupełnie mi to nie przeszkadza, nawet wydaje mi się to smutno-zabawne. Sen Kolumba. Bohater, gangster, marzyciel… Kim był człowiek, którego pseudonim stał się imieniem powstańczego pokolenia? Sprawdź cenę Foto: Materiały prasowe Emil Marat, "Sen Kolumba" Emil Marat – dziennikarz radiowy i prasowy, pisarz, współautor (wraz z Michałem Wójcikiem) książek dokumentujących losy żołnierzy polskiego podziemia: "Made in Poland" oraz "Ptaki drapieżne". Laureat Nagrody Historycznej "Polityki" (za "Made in Poland"). W tym roku ukazał się jego "Sen Kolumba" – biografia żołnierza Kedywu AK Krzysztofa Sobieszczańskiego (Wydawnictwo Najpopularniejsze Przyroda Wymarłe gatunki zwierząt. 7 z nich, których już więcej nie zobaczymy lub są zagrożone wyginięciem Odkrycia Niezwykłe odkrycie polskich archeologów w Egipcie. Czy odnalezione ruiny to pozostałości po zaginionej świątyni solarnej? Przyroda Ciekawostki przyrodnicze. TOP 10 miejsc w Polsce, gdzie natura pokazuje swoje prawdziwe oblicze Odkrycia Naukowcy odkryli zadziwiającego prehistorycznego ssaka. Wyglądał jak tłusta jaszczurka i prowadził tryb życia jak hipopotam Odkrycia Potwór z Loch Ness jednak istniał? Zdaniem uczonych dowodem mogą być skamieniałości ZAPRENUMERUJ NATIONAL GEOGRAPHIC Zamów jeden z pakietów i otrzymuj magazyn co miesiąc wprost do domu ZAMÓW PRENUMERATĘ National Geographic 7/22 Magazyn NATIONAL GEOGRAPHIC jest dostępny w sklepie z darmową dostawą. Już wkrótce ewydania. KUP MAGAZYN ZNAJDZIESZ NAS NA Facebook Instagram Pinterest Youtube Komentarze sameQuizy: 23 Czemu Włoch ma polskie imie? Odpowiedz 5\9 I tak dobrze Odpowiedz Kogo obchodzi, którego grudnia Krzysztof Srolumb wypłynął z Hispanioli, jak liczy się rok, a często nawet i wiek wystarczy. A pytanie o liczbę osób w załodze jeszcze zabawniejsze. Nie oto chodzi w historii, bynajmniej! No chyba że liczymy w tysiącach morderstwa i kłamstwa Kolumba… to to warto zapamiętać. Odpowiedz1 7/9 fajny quiz! Odpowiedz Twój wynik: 7/9 Dobrze! Twój wynik jest bardzo dobry! Odpowiedziałeś poprawnie na prawie wszystkie pytania o Krzysztofie Kolumbie, jednak parę informacji Ci się wynikiem w komentarzu! Odpowiedz 6/9 teraz mamy o tym na historii i miałam dziś z tego sprawdzian 😏 Odpowiedz1 Jest ci smutno, jest ci źle? Jesteś w trudnej sytuacji, a nie masz komu się wygadać? To dobrze trafiłeś 👍🏻. To konto właśnie powstało dla takich osób. Nie przejmuj się każdy z nas ma czasami jakieś problemy. Napisz do mnie pod wpisem co cię przygnębia a ja ci doradzę. Odpowiedz 18 Kwietnia ukazał się wywiad z Krzysztofem Królem - założycielem szkoły podrywania Perfect Dating w tygodnku Wprost. Zobacz, co o naszych kursach sądzą psychologowie i przeczytaj fragment artykułu... Szkoła uwodzenia Perfect Dating w tygodniku Wprost Dodaj komentarz Relacje damsko-męskie krok po kroku. Jak poderwać kobietę? Wszystkiego, co dotyczy kontaktów z kobietami możesz się nauczyć. Przez lata doświadczeń i studiowania najlepszych materiałów z zakresu psychologii, socjologii, uwodzenia, pua, pickup, podrywu, seksualności, relacji damsko-męskich. Udało nam się stworzyć doskonały system komunikacji z kobietami. Jako pierwsi w kraju wydaliśmy szkolenie DVD na 10 płytach, pierwszą tak obszerną Księgę związków, podrywu i seksu. Jesteśmy jedyną szkołą uwodzenia, która uczy jak podrywać, jak zdobyć kobietę, jak poderwać dziewczynę, jak osiągnąć pewność siebie, jak poderwać koleżankę, jak pieścić kobietę, jak znaleźć sobie dziewczynę, jak zagadać na ulicy, jak poderwać dziewczynę w szkole, jak poderwać kobietę na ulicy, jak uwodzieć, jak pozbyć się strachu przed podejściem, jak nauczyć się uwodzenia, jak zdobyć pewność siebie, jak zdobyć pewność siebie zgodnie z etyką. Zastanawiasz się jak poderwać nieznajomą kobietę? U nas znajdziesz najlepsze teksty na podryw, techniki uwodzenia, skuteczne metody uwodzenia, rozmaite kursy uwodzenia, materiały o podrywaniu, materiały o uwodzeniu, forum o uwodzeniu, książki o uwodzeniu. Na naszej stronie znajdziesz również przykłady podejścia do kobiet, techniki podrywu. Mamy materiały o tym - jak zdobyć pewność siebie, jak być pewnym siebie w każdej sytuacji, jak pocałować kobietę, jak pieścić kobietę, jak pieścić łechtaczkę kobiety, jak pieścić piersi, jak dotykać kobietę, jak przytulić kobietę, jak doprowadzić do seksu, jak zachowywać się w łóżku. Jak uwieść kobietę? Szkoła uwodzenia Perfect Dating prowadzi kursy uwodzenia bez manipulacji, NLP czy innych technik, które mogą kogoś skrzywdzić. My uczymy Cię - jak stworzyć silny charakter, jak zdobyć kobietę, jak podejść do kobiety, jak zainteresować sobą kobietę. Podstawą jest przede wszystkim Twoja osobowość, pewność siebie, silny charakter. Do tego dołóż sobie odpowiednią wiedzę na temat kobiet.... i sukces masz gwarantowany. Czy uwodzenie jest trudne? Jak nauczyć się uwodzenia? Na stronie znajdziesz opinie naszych kursantów uwodzenia, opinie o szkole Perfect Dating, którzy w 21 dni zmienili całkowicie swoje życie... Mają oni same pozytywne opinie na temat kursów i materiałów Pefect Dating, gdyż na każde nasze szkolenie, czy kurs DVD dajemy 110% procent gwarancji! Nauczysz się tutaj jak poderwać koleżankę, jak zdobyć numer do dziewczyny, jak napisać ciekawe smsy, jak napisać wiadomość do dziewczyny, jak podrywać na portalach randkowych, jak zadzwonić do dziewczyny, co powiedzieć na pierwszej randce? Jak zaprosić dziewcznę na randkę. Jeśli kiedykolwiek zastanawiałeś się jak myślą kobiety, czego potrzebują kobiety, co podoba się kobietom, na co lecą kobiety, co lubią kobiety - to właśnie tutaj jest miejsce, aby znaleźć odpowiedzi na te pytania! Polityka prywatności i regulamin Gdy Krzysztof Kolumb 12 października 1492 roku dopłynął do brzegów Nowego Świata, doszło do nagłego zderzenia dwóch całkowicie odmiennych kultur i cywilizacji. Tego dnia, spokojni i pokojowo nastawieni do przybyszów Arawakowie przywitali na swojej ziemi aroganckich, okrutnych i żądnych złota Hiszpanów. Gwałty, grabieże, wyzysk, zniszczenia oraz morderstwa, dokonywane na tubylcach – wszystko to działo się za przyzwoleniem człowieka, którego nazwisko przeszło do legendy i jest dziś nierozerwalnie związane z odkryciem Ameryki. Kim był ten człowiek, skąd pochodził i jakie były jego rzeczywiste intencje? Oprócz wszystkich niejasności, związanych z prawdziwym nazwiskiem i pochodzeniem Krzysztofa Kolumba, istnieje jeszcze jedna, dużo bardziej mroczna tajemnica, o której świat zapomniał… Spotkanie Arawaków z Hiszpanami stało się początkiem nie tylko dominacji białego człowieka w Nowym Świecie, ale i wstępem do zagłady rdzennych mieszkańców nowo odkrytego lądu. Odkrycie Ameryki rozpoczęło erę podróży morskich do coraz odleglejszych lądów, nieznanych dotąd mieszkańcom starego kontynentu. Historia wypraw i odkryć Krzysztofa Kolumba przedstawiana jest w wielu filmach i książkach jako wielka, bohaterska przygoda dzielnych żeglarzy. Tymczasem prawda o tych wydarzeniach jest znacznie bardziej mroczna niż można byłoby przypuszczać… Domniemany portret Krzysztofa Kolumba z roku 1519,autorstwa Sebastiano del Piombo. Mimo, że Krzysztof Kolumb jest dziś znany na całym świecie jako wielki żeglarz, podróżnik, nawigator, tak naprawdę niewiele wiadomo o jego życiu. Wiele faktów z jego biografii wciąż skrywa się w mroku historii. Historycy i badacze ciągle spierają się o to, kiedy tak naprawdę urodził się odkrywca Ameryki i skąd właściwie pochodził. Według oficjalnej historii Krzysztof Kolumb (kat. Cristòfor Colom lub Cristòfol Colom, wł. Cristoforo Colombo, hiszp. Cristóbal Colón) przyszedł na świat w Genui, w domu mieszczącym się przy Porta dell’Olivella. Nie wiadomo dokładnie kiedy – przyjmuje się, że miało to miejsce pomiędzy 25 sierpnia, a 31 października 1451 roku. Jego ojcem miał być genueński tkacz i drobny kupiec Domenico Colombo. Z tymi faktami nie zgadza się wielu badaczy z całego świata. Amerykański profesor i mediewista Charles J. Merrill, na podstawie wieloletnich badań dokumentów oraz po analizie odręcznego pisma Kolumba doszedł do wniosku, że pochodził on z Kastylii, a jego prawdziwe nazwisko to „Colom”. Całkiem inną biografię żeglarza zaproponowała w latach 80. XX wieku Ruth Durlacher-Wolper. W swojej pracy zatytułowanej „Christophoros Columbus: A Byzantine Prince from Chios, Greece” udowadnia, że Kolumb był Grekiem, urodzonym i wychowanym na greckiej wyspie Chios. Z jej teorią zgadza się polski pisarz i publicysta Jarosław Molenda („Krzysztof Kolumb. Odkrywca z wyspy Chios”). Zupełnie odmienne zdanie ma na ten temat hiszpański badacz Alfonso Ensenat de Villalonga, który kilka lat temu wywrócił dotychczasową wiedzę o Kolumbie do góry nogami. W jednej z telewizji zaprezentował śmiałą tezę, że Kolumb mógł co prawda pochodzić z Genui ale nie był synem tkacza tylko właściciela sklepu, a na chrzcie otrzymał imię Pedro. Jego prawdziwe nazwisko miało brzmieć „Scotto” i nie było pochodzenia włoskiego tylko szkockiego. Ostatnia z głośnych teorii na temat pochodzenia genueńskiego żeglarza pojawiła w roku 2006. Portugalski pisarz i historyk amator Manuel Rosa, po niemal 20 latach badań i poszukiwań, doszedł do wniosku, że Krzysztof Kolumb był synem polskiego króla Władysława III Warneńczyka, który miał cudem przeżyć bitwę pod Warną w roku 1444 i po swojej ucieczce osiąść na portugalskiej Maderze pod przybranym imieniem „Henryk Niemiec” („Herique Alemao”). Wszystkie zebrane dowody Rosa opublikował w książce „Kolumb. Historia nieznana” (2012) i wystąpił nawet do władz katedry na Wawelu o możliwość zbadania szczątków Władysława Jagiełły (ojca Warneńczyka) w celu wykonania badań DNA, potwierdzających jego teorię. Badania nad materiałem genetycznym wciąż trwają i w przyszłości okaże się, czy ta kontrowersyjna teza okaże się prawdziwa. Krzysztof Kolumb przed królową Izabelą I autorstwa Emanuela Gottlieba Leutze z roku 1843. Krzysztof Kolumb od najmłodszych lat odbywał morskie podróże. W tym samym czasie, oprócz nauki morskiego rzemiosła, studiował pisma antycznych pisarzy, takich jak Seneka, Strabon i Arystoteles. Porównywał je z pracami współczesnych jemu humanistów. Największe wrażenie wywarło na nim dzieło Piotra z Ailly (Pierre d’Ailly) „Imago Mundi”. Gdy jego oczom ukazała się mapa słynnego floreńskiego astronoma i matematyka Paola del Pozzo Toscanellego w jego głowie zrodził się pomysł dotarcia do Azji, płynąc na zachód. Jego przypuszczenia zdawały się potwierdzać docierające do niego plotki, jakoby portugalscy rybacy zapuszczali się czasami do nieznanych lądów na zachód od Portugalii. Swój pomysł Kolumb przedstawił najpierw królowi Portugalii Janowi II. Monarcha nie był jednak zainteresowany finansowaniem tak ryzykownej wyprawy. Odrzucony żeglarz przeniósł się w roku 1485 do Hiszpanii i dzięki swoim znajomościom dotarł na dwór królewskiej pary. Król Ferdynand II Aragoński i jego żona, królowa Izabela I Kastylijska byli bardziej otwarci na możliwość odkrycia nowej drogi do Indii. Pod nazwą „Indie” określano ówcześnie całe południowo-wschodnie wybrzeże Azji aż po Kataj (dzisiejsze Chiny) i kraj Cipangu (Japonia). Niedawne zjednoczenie Hiszpanii uczyniło z królestwa jedno z nowożytnych państw. Marzenia o byciu potęgą jak Anglia lub Francja przybierały na sile. Do tego potrzebne były jednak bogactwa w postaci złota, kolonii i wszystkiego, co można było przywieźć z nowych terytoriów. Powszechne było przekonanie, że Azja obfituje w złoto, jedwab i bardzo cenne przyprawy korzenne. Turcy kontrolowali szlaki lądowe do Indii, Portugalczycy płynęli do Azji okrążając Afrykę. Hiszpania potrzebowała nowej drogi – szybszej, tańszej i mniej ryzykownej. O tym wszystkim zapewnił królewską parę Kolumb, który wiedział, że Ziemia jest okrągła i można dotrzeć do Indii, żeglując na zachód. Plany trzeba było jednak odłożyć na 7 lat, najpierw Hiszpania musiała uporać się z rekonkwistą… Rodrigo de Triana, marynarz, który jako pierwszy zobaczył nowy ląd. Pomnik w jego rodzinnej Sewilli. W roku 1492 wszystko było już gotowe do wyprawy, którą częściowo sfinansował królewski dwór. Pozostałe środki wyłożyła zamożna rodzina kupiecka Pinzon. Krzysztofowi Kolumbowi w zamian za odkrycie nowej drogi obiecano dożywotni tytuł „Wielkiego Admirała Oceanu”, stanowisko namiestnika nowo odkrytych ziem oraz jedną dziesiątą część zysków z wyprawy. Zgodnie z królewskim rozporządzeniem, w porcie Palos Kolumb otrzymał dwie 20-metrowe karawele o nazwach „Niña” i „Pinta”. Na swój okręt flagowy wybrał okazałą „Santa Marię”, którą wydzierżawił od Juana de la Cosy. Kotwice podniesiono 3 sierpnia 1492 roku. Po postoju w Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich, 5 września eskadra trzech okrętów z 89 członkami załogi wyruszyła na zachód. Kolumb z powodu błędnego oszacowania wielkości ziemskiego globu mylnie przypuszczał, że podróż nie zajmie mu więcej niż dwa tygodnie. Po miesiącu żeglugi załoga zaczęła wykazywać zniecierpliwienie i złość. Kapitan, aby zapobiec buntowi swojej załogi, zmuszony był to oszukiwania podwładnych odnośnie prędkości i przebytych mil. W końcu po 33 dniach od opuszczenia Las Palmas, 12 października około godzinny 2:00 w nocy, jeden z marynarzy na „Santa Marii” – 23-letni Rodrigo de Triana z Sewilli zauważył światło księżyca odbijające się od białych piasków plaży stałego lądu. Jego okrzyk: „Tierra! Tierra!” („Ziemia! Ziemia!”) zbudził załogę i na okrętach zapanowała euforia. Krzysztof Kolumb odetchnął w ulgą, w końcu dotarł do Indii. Nie wiedział jeszcze, jak bardzo się myli… W momencie odkrycia nowego lądu, Kolumb ukazał swoje prawdziwe oblicze człowieka pozbawionego wszelkich skrupułów. Marynarzowi, który jako pierwszy zobaczył ziemię przysługiwała roczna pensja w wysokości 10 tysięcy marevediów (hiszpańskich monet). Rodrigo de Triana nie otrzymał jednak należnej nagrody. Choć w swoim dzienniku Kolumb uwzględnił de Trianę, jako pierwszego obserwatora, to tuż po powrocie do Hiszpanii przywłaszczył sobie wspomnianą zapłatę, twierdząc przy tym, że sam osobiście ujrzał światło już noc wcześniej… NIEPROSZENI GOŚCIE ZE WSCHODU Indianka z plemienia z roku 1818. Gdy statki Kolumba zbliżyły się do lądu, w okolicach dzisiejszych Bahamów, na powitanie z przybyszami przypłynęli przedstawiciele Arawaków – tubylczego ludu zamieszkującego te tereny. Arawakowie żyli w wiejskich wspólnotach i trudnili się głównie rolnictwem. Uprawiali kukurydzę, bataty i maniok. Potrafili także prząść i tkać. Wszystkie prace wykonywali własnymi rękami, nie posiadali koni ani innych zwierząt roboczych. Nie znali również żelaza. Posiadali jednak coś, co od razu przykuło uwagę gości – złoto, z którego wykonywali niewielkie ozdoby noszone przez Arawaków w uszach. Nadzy ludzie o ciemniejszej skórze przybiegli, by z bliska przyjrzeć się niezwykłym statkom, które dobiły do brzegu. Gdy Hiszpanie zeszli na ląd, miejscowi przynieśli im jedzenie i małe podarunki. Przybysze, posiadający dziwną broń i mówiący dziwnym językiem, nie byli jednak zainteresowani prezentami. Chcieli zupełni czegoś innego… Przyjaźnie nastawieni tubylcy zostali nazwani przez kapitana „Indianami” i niemal natychmiast zapytani o drogę prowadzącą do źródła tego pożądanego przez Hiszpanów kruszcu. Wskazali na południe. W tym samym momencie przed Kolumbem pojawiła się wizja nieograniczonego bogactwa i sławy. Wydawało mu się, że znalazł to, po co przypłynął z drugiego krańca ziemi. Szybko spostrzegł, że wykorzystując łagodność Arawaków można odnieść kolejną wielką korzyść – zdobyć darmowych niewolników. Swoje spostrzeżenia zapisał w dzienniku: „(...)była to ludność bardzo uboga i pozbawiona wszystkiego. Chodzili zupełnie nago tak jak ich matka na świat wydała, zarówno mężczyźni jak i kobiety... Broni nie mają i nie wiedzą, co to jest, gdyż kiedy im pokazałem miecze, niewiedza ich była taka, że chwytali je za ostrza i pocięli sobie palce. Żelaza nie posiadają. Ich strzały są to dzirity bez żelaznych ostrzy, niekiedy osadzają na ich końcu ości rybne lub inne przedmioty twarde (...) Można by z nich zrobić doskonałych robotników, są inteligentni, widzę bowiem, że powtarzają od razu wszystko co im się mówi. Pięćdziesięciu ludzi wystarczyłoby zupełnie, aby utrzymać ich w ryzach i kazać wykonywać wszystko, cokolwiek by się od nich żądało.” Fotografia z roku 1880, przedstawiająca Arawaków. Krzysztof Kolumb był zaskoczony zachowaniem Arawaków. Posiadali oni cechy, które nie były zbyt powszechne w miejscu, skąd przypłynął – w Europie doby rodzącego się renesansu. Niezwykła gościnność, szczerość, bezinteresowność i hojność – Hiszpanie bez żadnych zahamowani wykorzystali to najlepiej jak tylko potrafili. W zamian za złote ozdoby oddawali Indianom bezwartościowe drobiazgi, takie jak kolorowe dzwoneczki lub szklane koraliki, które tubylcy przyjmowali z nieopisaną radością: „Aby pozyskać ich przyjaźń - zdawałem sobie bowiem sprawę, że byli to ludzie, którzy poddaliby się nam i nawrócili na naszą świętą religię raczej przez miłość niźli siłą - kazałem rozdać niektórym czapeczki kolorowe oraz naszyjniki szklane, które zawieszali na szyjach, a także inne drobiazgi oraz przedmioty niewielkiej wartości, z czego wielką radość mieli i przywiązali się do nas nad podziw. (...) Widzieliśmy potem, jak podpływali wpław do łodzi okrętowych, w których znajdowaliśmy się, przynosząc nam papugi, kłębki bawełny, strzały oraz wiele innych rzeczy. Wymieniali to wszystko za pewne drobiazgi przez nas ofiarowane jak np. małe naszyjniki ze szkła i dzwoneczki. Jednym słowem brali wszystko, co im ofiarowaliśmy, i na wymianę bez wahania oddawali wszystko co posiadali.” Ale Hiszpanom nie wystarczały małe ozdoby. Chcieli więcej. Kolumb nie tracił więc czasu i uprowadził kilku Arawaków na swój statek. Mieli oni przebywać w niewoli tak długo, aż nie nauczą się porozumiewać z przybyszami: „Ledwie przybyłem do Indii, siłą porwałem kilku miejscowych na pierwszej odkrytej wyspie, aby nauczyli się naszego języka i aby udzielili mi wiadomości o wszystkim, co znajduje się w tych stronach.” PRAWDZIWA TWARZ ODKRYWCÓW Rycina Gaspara Roiga z roku 1851 przedstawiającabudowę osady „La Navidad” na wyspie Hispaniola. Schwytani tubylcy, pod groźbą kary, szybko wskazali, gdzie należy szukać złota. Dzięki wskazówkom Arawaków 28 października 1492 roku Kolumb odkrył Kubę, a 6 grudnia Hispaniolę (dzisiejsze Haiti) – wyspę, która wybrał na swoją kwaterę. Tam odkrył w rzece grudki złota, a od jednego z miejscowych władców otrzymał w darze maskę, wykonana ze szczerego złota. Prezent ten jeszcze bardziej rozpalił wyobraźnię Genueńczyka. Był pewny, że złotonośna kraina jest na wyciągnięcie ręki. Gdy „Santa Maria”, jego flagowy okręt, osiadł na mieliźnie Kolumb nakazał pozyskać z niej wszelkie możliwe drewno, które posłużyło do wzniesienia pierwszej stałej osady. Nazwano ją „La Navidad” („Boże Narodzenie”), gdzie pozostawił 39 członków swojej załogi z rozkazem odnalezienia złota, a sam ze swoimi indiańskimi zakładnikami na pokładzie ocalałych statków („Niny” i „Pinty”) wyruszył w dalszą podróż. Nic nie szło jednak po myśli Hiszpanów, a ich zniecierpliwienie, spowodowane brakiem sukcesu w zdobywaniu bogactw zaczęło wkrótce ukazywać prawdziwą twarz przybyszów. Coraz częściej dochodziło do konfliktów z miejscową ludnością. Na jednej z wysp Hiszpanie wdali się w potyczkę z tubylcami, którzy źle potraktowani odmówili dostarczenia łuków i strzał. Sfrustrowani Europejczycy zaczęli wymierzać kary za nieposłuszeństwo według własnego uznania. Indianie zaczęli ginąć od nieznanej sobie wcześniej broni – ostrych, żelaznych mieczy. Krzysztof Kolumb potrzebował wsparcia, które zamierzał zdobyć po powrocie do Europy. Pożeglował więc z powrotem do Hiszpanii, zabierając ze sobą wielu jeńców. Skoro nie zdobył tyle złota, ile zapragnął, musiał na królewskim dworze pokazać coś w zamian. Ku jego rozpaczy wielu Indian zmarło jednak w drodze powrotnej z powodu trudów podróży i znacznego ochłodzenia, na które tubylcy nie byli przygotowani. Ci, którzy przeżyli mieli być dowodem na możliwość osiągnięcia niewyobrażalnych korzyści, jeśli tylko królewska para zdecyduje się sfinansować kolejną wyprawę. Aby osiągnąć swój cel, Kolumb zmuszony został do znacznego zafałszowania relacji na temat swoich odkryć… Rysunek naszkicowany prawdopodobnie przez samego Krzysztofa Kolumba, przedstawiający wyspę Hispaniola. „TYLE ZŁOTA, ILE KTO ZECHCE…” Powrót Krzysztofa Kolumba przed oblicze królewskiej pary, po pierwszejwyprawie. Obraz autorstwa Eugene'a Delacroix z roku 1839. Na madryckim dworze, w marcu 1493 roku, król Ferdynand II i królowa Izabela I z wielkim zaciekawieniem wysłuchali opowieści Kolumba, który przedstawił mocno przesadzony raport ze swojej podróży. Opowiadał jak dotarł do Indii oraz nieznanej wcześniej wyspy u wybrzeży Chin. W jego słowach prawda ciągle mieszała się z fikcją. W swoim wystąpieniu przed królewska parą twierdził: „Wyspa Hispaniola to istny cud. Wszystko jest tam wspaniałe, łańcuchy górskie i szczyty, a także doliny. Ziemia jest tam doskonała i żyzna, zdaje się nadawać do zasiewów i wszelkiej uprawy. Co się zaś tyczy portów morskich, trudno uwierzyć komuś, kto tego na własne oczy nie zobaczył. Wiele rzek szerokich o wodzie doskonałej, a w większości z nich toczy się złoto, tyle ile człowiek może zapragnąć. Jest tam wiele korzeni, kopalnie złota wielkie i innych kruszców pod dostatkiem.” Wspomniał także o niezliczonych rzeszach silnych i zdrowych tubylców, którzy nie znają pieniędzy i za darmo mogą podołać każdej, nawet najcięższej pracy na rzecz Boga i Hiszpanii. Swój raport Genueńczyk zakończył prośbą o pomoc w zorganizowaniu kolejnej wyprawy. W zamian za finanse obiecał, że z następnej podróży przywiezie do Madrytu „tyle złota, ile kto zechce i tylu niewolników, ilu kto zapragnie mieć”. Słowa odkrywcy zrobiły na królewskiej parze tak wielkie wrażenie, że już wkrótce Kolumb otrzymał 17 statków i ponad 1200 ludzi, oddanych mu do dyspozycji. Określono też jasny cel drugiej wyprawy: niewolnicy i złoto. 25 września 1493 roku okręty Krzysztofa Kolumba odpłynęły za zachód… List napisany własnoręcznie przez Kolumba podczas powrotu z pierwszej wyprawy do Hiszpanii w roku 1493. Adresatami listubyła królewska para, Ferdynadn i Izabela. Podczas nieobecności Kolumba w Nowym Świecie, Hiszpanie z „La Navidad” plądrujący wyspę Hispaniolę w poszukiwaniu złota, zatracili całkowicie wszelkie swoje ludzkie oblicze. Siłą zmuszali Indian do wyczerpującej fizycznej pracy. Zaczęli również porywać kobiety i dzieci. Uprowadzone ofiary były później brutalnie gwałcone. Takie barbarzyństwo doprowadziło z czasem do buntu miejscowej ludności. Doszło do krwawej potyczki z Europejczykami, w wyniku której wszyscy marynarze zostali zabici, a osada zniknęła z powierzchni ziemi. Po powrocie na Hispaniolę Krzysztof Kolumb odnalazł tylko niewielkie ślady po byłej osadzie. Szybko domyślił się, co było przyczyna upadku „La Navidad”, jednak nie wyraził żadnego zaniepokojenia tym faktem. Jego myśli płynęły w zupełnie innym kierunku i natychmiast przystąpił do realizacji celów, dla których przypłynął. Wysłał w głąb wyspy ekspedycję, która miała zapełnić złotem ładownie okrętów. Złota jednak nie przybywało, a tubylcy mieli coraz bardzie wrogie nastawienie do przybyszów. Rozpoczęły się również wielkie łowy niewolników. W ciągu kilku kolejnych dni schwytano prawie 2000 Arawaków. Mężczyźni, kobiety i dzieci zostali zamknięci w specjalnych zagrodach, których strzegli Hiszpanie i ich psy. Na okręty zabrano około 500 najsilniejszych jeńców, z zamiarem dostarczenia ich do Hiszpanii. Prawie połowa z nich zmarła jednak w drodze powrotnej. Ci, którym udało się przeżyć zostali w Madrycie wystawieni na sprzedaż przez katolickich archidiakonów. Zarobek ze sprzedaży ludzi był jednak zbyt mały, a wierzyciele wciąż czekali na spłatę długu zaciągniętego przez Kolumba. Odkrywca musiał więc zacząć spełniać swoją obietnicę wypełnienia ładowni złotem. W miejscach, gdzie spodziewał się złotonośnych pól rozkazał wszystkim Indianom powyżej 14 roku życia zbierać złoto i co 3 miesiące przynosić mu określoną jego ilość. Wszyscy ci, którym udało się zebrać wyznaczoną normę, otrzymywali specjalne odznaki wykonane z miedzi, które musieli nosić na szyi. Jeśli po określonym terminie któryś z tubylców nie miał takiej odznaki, Hiszpanie obcinali mu dłonie, a tak okaleczonych mężczyzn pozostawiano samych sobie, aby wykrwawili się na śmierć. PRACOWAĆ I UMRZEĆ W „ENCOMIENDAS”… Replika „Santa Marii”, flagowego okrętu Kolumba. Na terenach zajętych przez ludzi Kolumba złota za wiele nie było. Zdarzało się czasami zebrać jego niewielką ilość w postaci złotego piasku wydobytego ze strumieni, jednak to wciąż było dla najeźdźców za mało. Normy pracy wyznaczane Indianom okazywały się dla nich niewykonalne, a dla niektórych wręcz zabójcze, toteż coraz większa ilość miejscowych robotników zaczęła uciekać. Zbiegów jednak tropiono przy pomocy sprowadzonych do Nowego Świata psów i szybko wyłapywano. Za ucieczkę obowiązywała tylko jedna kara – śmierć! Mimo przewagi w uzbrojeniu Hiszpanów, którzy dysponowali zbrojami, muszkietami, mieczami i końmi (Indianie nie znali wcześniej tych zwierząt), Arawakowie zaczęli stawiać opór swoim prześladowcom. Każda próba powstania była jednak surowo karana. Buntujących się jeńców publicznie wieszano lub palono żywcem. Takie barbarzyństwo doprowadziło wielu tubylców do ostateczności. Arawakowie nie chcąc pogodzić się ze swoim nowym losem masowo zaczęli popełniać samobójstwa. Używali do tego specjalnej trucizny, przyrządzonej z manioku. Dochodziło również do makabrycznych sytuacji, w których matki zabijały własne dzieci i niemowlęta, aby uchronić je przed barbarzyńskimi Hiszpanami. W ciągu dwóch kolejnych lat, z powodu morderstw, egzekucji, wyniszczającej pracy i samobójstw, zmarła blisko połowa z 250-tysięcznej populacji rdzennych mieszkańców Haiti. Gdy dla Kolumba stało się jasne, że na wyspie nie ma już więcej złota, utworzono specjalne latyfundia (plantacje i majątki ziemskie), zwane potocznie „encomiendas”, gdzie zmuszano tubylców do niewolniczej pracy na rzecz hiszpańskich osadników. Indianie pracowali w morderczym tempie i umierali tysiącami. Szacuje się, że w roku 1515 populacja Arawaków wynosiła tylko 15 tysięcy ludzi. W roku 1550 było ich zaledwie 500. Według raportu, sporządzonego 100 lat później, na wyspie nie było już ani jednego Arawaka. HISZPAŃSKIE ZABAWY W ŚMIERĆ Pomnik Krzysztofa Kolumba w Barcelonie. Z każdym kolejnym dniem arogancja i pycha Hiszpanów rosły w siłę. Dochodziło nawet do sytuacji, w których kolonizatorzy wykorzystywali Indian niemal do wszystkich czynności. Gdy wędrowali po terenach niedostępnych dla swoich koni, aby nie chodzić pieszo kazali się nosić Arawakom na plecach lub w specjalnych hamakach. Dodatkowo tubylcy musieli nieść wielkie liście, którymi osłaniali Hiszpanów przed słońcem. Inni musieli wachlować Europejczyków ptasimi skrzydłami. Władza absolutna doprowadziła do niespotykanego okrucieństwa. Życie Indian przestało mieć jakąkolwiek wartość, a Hiszpanie zabijaniem Indian wypełniali sobie wolny czas. Zdarzały się sytuacje, kiedy po ostrzeniu kling swoich mieczy najeźdźcy sprawdzali ich ostrość, odcinając kawałki ciał schwytanych Arawaków. W zapiskach z tego okresu zachował się opis niezwykle okrutnego wydarzenia – dwóch hiszpańskich marynarzy spotkało na swojej drodze dwóch małych, indiańskich chłopców niosących papugę. Europejczycy zabrali im ptaka i dla zabawy obcięli chłopcom głowy. Podejmowane przez Indian próby obrony przed „okupantami” nie przynosiły powodzenia. Buntowników i uciekinierów karano z coraz większą surowością. Nie zważano przy tym w ogóle na płeć, ani na wiek mordowanych Arawaków. „CZYNY TAK OBCE LUDZKIEJ NATURZE” Bartolomé de Las Casas (1484-1566), największyprzeciwnik okrucieńska hiszpańskich dzieło „Historia de la Indias” („Historia Indii”)stało się skarbnicą wiedzy o okrucieństwie Hiszpanów. Największym przeciwnikiem okrucieństwa Hiszpanów wobec Indian stał się jeden z nich - Bartolomé de Las Casas, urodzony w roku 1484 w Sewilli, hiszpański duchowny katolicki, a także prawnik i kronikarz. U boku Krzysztofa Kolumba uczestniczył on najpierw w podboju Kuby, a potem był właścicielem jednej z plantacji, na której pracowali indiańscy niewolnicy. Gdy stał się naocznym światkiem barbarzyństwa swoich rodaków, zrezygnował ze swojego majątku ziemskiego i stał się żarliwym obrońcą Indian i krytykiem okrutnego podboju przez Hiszpanów Nowego Świata. Po roku 1534 rozpoczął pracę nad wielotomowym dziełem „Historia de la Indias” („Historia Indii”), które stało się cennym źródłem informacji na temat hiszpańskiego barbarzyństwa. Las Casas zwracał uwagę, że Arawakowie byli niezwykle ufnymi i przyjaźnie nastawionymi ludźmi, co kolonizatorzy bez skrupułów wykorzystywali. Duchowny badał także relację pomiędzy Indianami, również te dotyczące podziału roli w plemionach pomiędzy kobietami i mężczyznami. Zauważył przy tym, że kobiety były w społeczeństwie Arawaków bardzo dobrze traktowane, co ogromnie zaskoczyło Hiszpanów: „Prawa małżeńskie nie istnieją. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni wybierają swoich partnerów i opuszczają ich wedle swej własnej woli, bez urazu i żalu, bez zazdrości i gniewu. Rozmnażają się w wielkiej obfitości, a ciężarne kobiety pracują aż do momentu porodu, a gdy rodzą, robią to niemal bezboleśnie. (…) Jeśli im się sprzykrzą mężczyźni, przerywają wtedy ciążę przy użyciu ziół wszelakich.” Katolicki kronikarz w drugim tomie swojego dzieła opisał to, w jaki sposób miejscowa ludność była traktowana przez Hiszpanów. Dzięki temu dziś znana jest cena, jaką Arawakowie zapłacili za niezwykły postęp cywilizacyjny, jakim bez wątpienia było dla Europy odkrycie przez Krzysztofa Kolumba Nowego Świata. Bartolomé de Las Casas nie uciekał od bezpośrednich i szczerych opisów, czym niejednokrotnie narażał się na wrogość swoich rodaków: „Niezliczone świadectwa dowodzą, że temperament tubylców jest łagodny i spokojny. My natomiast mieliśmy za zadanie nękać ich, grabić, mordować, ranić i niszczyć. Nic więc dziwnego, że Indianie próbowali od czasu do czasu zabić jednego z nas. (…) Prawdą jest, że admirał Kolumb ślepy był równie jak i ci, którzy przyszli po nim. Poza tym tak bardzo obawiał się, że nie zadowoli króla, że dopuścił się wobec Indian zbrodni większych niż jego ludzie i niemożliwych do naprawienia.” Oryginalna mapa Krzysztofa Kolumba z roku 1490. Las Casas szczegółowo opisał również warunki pracy Indian w hiszpańskich kopalniach złota. Był wstrząśnięty tym, że Arawakowie cierpieli i umierali w kopalniach, w całkowitym milczeniu – wiedząc, że nie mieli nikogo, do kogo mogliby się zwrócić o pomoc. O samej pracy w kopalniach pisał: „(…) wzgórza plądruje się od góry do dołu i z dołu do góry, tysiące razy. Indianie przekopują zbocza, kruszą skały, przenoszą kamienie, dźwigają na plecach ziemię, aby ją płukać w rzece. Ci zaś, którzy przepłukują złoto, tkwią przez cały czas w wodzie, tak bardzo pochyleni, że plecy mają stale zgięte. A gdy woda wdziera się do korytarzy kopalni, najżmudniejsze ze wszystkich zadań polega na ich osuszeniu poprzez czerpanie wody naczyniami i wylewanie jej na zewnątrz.” Aby wydobyć odpowiednią ilość złota, wyznaczoną przez Krzysztofa Kolumba, wyznaczona do tej pracy grupa Indian musiała przepracować w kopalni od 6 do 8 miesięcy. Po tym czasie śmierć zwykle ponosiło około jednej trzeciej każdej z grup. Podczas, gdy mężczyzn wysyłano do pracy w kopalniach, odległych najczęściej o wiele mil od ich rodzinnych wiosek, ich żony zmuszano do pracy na roli. Wykonywały niezwykle ciężkie roboty, takie jak kopanie i usypywanie tysięcy pagórków pod uprawę manioku. Kolumb w otoczeniu przestraszonych Indian w czasie zaćmienia księżyca z roku z 1879 roku. Małżonkowie widywali się nie częściej niż raz na 8 lub 10 miesięcy. Las Casas zwracał uwagę, ze podczas tych rzadkich spotkań mężczyźni i kobiety byli tak skrajnie wyczerpani i przygnębieni, że nie mieli sił na odbywanie stosunków seksualnych. Zaowocowało to tym, że Arawakowie przestali się rozmnażać. Gdy już kobietom udawało się zajść w ciążę i urodzić, noworodki umierały bardzo wcześnie, ponieważ głodne i przepracowane matki nie miały pokarmu, aby wykarmić dziecko. Z tego powodu na Kubie, podczas pobytu tam kronikarza, w ciągu 3 miesięcy zmarło ponad 7 tysięcy dzieci. Niektóre matki, w akcie desperacji, same topiły swoje potomstwo. Tak właśnie na oczach Bartolomé de Las Casasa dochodziło do wymierania całej społeczności Arawaków. Mężczyźni ginęli w kopalniach, kobiety przy pracy na roli, a ich dzieci z głodu lub z ręki własnych matek. „W krótkim czasie ta kraina, niegdyś tak wspaniała, potężna i żyzna wyludniła się. Moje oczy widziały czyny tak obce ludzkiej naturze, że nawet teraz drżę, gdy o nich myślę i piszę.” Gdy Bartolomé de Las Casas przybył na Haiti w roku 1508, według jego zapisków na wyspie żyło 60 tysięcy ludzi. Wynika z tego, ze w latach 1494-1508, w wyniku wojen, niewolnictwa, pracy w ciężkich warunkach i morderstw dokonywanych przez Hiszpanów zmarło ponad 3 miliony rdzennych mieszkańców tych ziem. Nawet jeśli liczby te są przesadzone, nie zmienia to faktu, że obraz wspaniałych odkryć Krzysztofa Kolumba, który zachował się w pamięci kolejnych pokoleń Europejczyków, daleki jest od tego, jak naprawdę wyglądał podbój Nowego Świata. Życie rdzennych mieszkańców nie miało dla cywilizowanej Europy żadnego znaczenie – liczył się tylko zysk. Liczyło się złoto i nowe tereny do zasiedlenia… Śmierć Krzysztofa Kolumba na litografii z roku 1893. Trzecia i czwarta wyprawa Krzysztofa Kolumba, które miały miejsce odpowiednio w latach 1498-1500 i 1502-1504, sprawiły, że dominacja Europejczyków w Nowym Świecie wzrosła przyczyniając się do zagłady rdzennych mieszkańców obu Ameryk. I choć sam Kolumb popadł z czasem w niełaskę z powodu swoich autokratycznych rządów oraz okrucieństwa i bezwzględności nawet wobec swoich towarzyszy, a wielu jego ludzi opuściło go, by poszukiwać złota na własną rękę – genueński odkrywca zdołał oczyścić swoje dobre imię. Wpływowi wrogowie admirała postulowali, by odebrać przyznane mu wcześniej tytuły i przywileje, a na jego miejsce mianować nowego namiestnika nowo odkrytych ziem. Kolumb jednak (z pomocą swoich synów) umiejętnie wybrnął z tej sytuacji i powrócił do łask hiszpańskiej pary królewskiej. Z czwartej wyprawy Krzysztof Kolumb powrócił schorowany. Nie przywiózł obiecanego złota, nie było obiecanych bogactw. Królowa Izabela I już nie żyła, a król Ferdynand II nie udzielił Kolumbowi audiencji. Opuszczony, rozgoryczony i rozczarowany odkrywca Nowego Świata zmarł 20 maja 1506 roku w Valladolid. Jego ciało zostało pochowane najpierw tam, a 3 lata później w Sewilli. Zgodnie z jego ostatnią wolą, w roku 1537, trumna ze szczątkami Kolumba trafiła do katedry w Santo Domingo na Dominikanie. Czy Krzysztof Kolumb umierając zdawał sobie sprawę, ze odkrył nieznany wcześniej Europejczykom ląd? Zdania na ten temat są wśród historyków i badaczy podzielone. Częściej uznaje się jednak, że do końca swoich chwil Kolumb był święcie przekonany, że udało mu się dotrzeć do Indii – tak jak to sobie wymarzył… Srebrna karawela zawierającaprochy Krzysztofa Kolumba. Tak właśnie, przed ponad pięciuset laty, rozpoczęła się historia odkrycia Ameryki, czyli europejskiej inwazji na ziemię zamieszkałą przez spokojnych, wolnych i pokojowych Indian. Wydarzenie to jest przedstawiane w dzisiejszej popkulturze, w wielu książkach oraz filmach, jako wielka, bohaterska przygoda dzielnych żeglarzy ze starego kontynentu. Niewiele jest tam miejsca poświęconego barbarzyńskiemu rozlewowi krwi niewinnych Arawaków. Nie ma okrutnego podboju, zniewolenia, śmierci bezbronnych kobiet i dzieci. Nie ma niewolniczej pracy i gwałtów. Jest tylko dzielny odkrywca Ameryki – Krzysztof Kolumb, który najechał Nowy Świat dla dobra Europy, dla dobra ludzkości. Jest także „Columbus Day”, obchodzone corocznie w obu Amerykach, radosne święto, upamiętniające dzień 12 października 1492 roku. Dzień, w którym miliony Amerykanów bawi się na ulicach, krocząc w kolorowych pochodach, wymachując amerykańskimi flagami. Dzień, w którym Europa rozszerzyła swoje wpływy na świecie. Dzień, w którym rozpoczął się dla Indian początek ich końca…

wywiad z krzysztofem kolumbem